Tomasz Korpanty
Z zamiłowania i
wykształcenia muzyk. Autor muzyki i tekstów, wokalista i gitarzysta, a także
producent muzyczny i wydawca muzyczny fonograficzny. W 1997r. nagrał płytę oraz
wyjechał w trasę koncertową z zespołem Varius Manx. W 2004r. zajął II miejsce w
programie „Twoja droga do Gwiazd”. Ukończył studia w Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach
na kierunku Jazz i wokalistyka Estradowa. Przez 3 lata był członkiem zespołu
Andrzeja Piasecznego, jako chórzysta. Obecnie jest wokalistą zespołu „De Mono”.
Jak zaczęła się Pana przygoda ze śpiewaniem?
Trudno tak
dokładnie powiedzieć, ponieważ śpiewam i gram od dziecka, a muzyka towarzyszy
mi od zawsze, więc niestety nie pamiętam tego pierwszego razu. Jedno mogę powiedzieć,
że muzyką i gitarą zainteresował mnie mój tato, który także trochę muzykował.
To on nauczył mnie pierwszych akordów, śpiewaliśmy też wspólnie piosenki.
Natomiast te
pierwsze spotkania z zespołami i publiczne występy miały miejsce już trochę
później, myślę, że było to w szkole średnie. Wtedy to zaczęliśmy się spotykać w
domach kultury, salach prób i tam próbowaliśmy swoich sił, inspirowaliśmy się
nawzajem. To były bardzo spontaniczne i beztroskie czasy, tworzyliśmy wówczas
swoje pierwsze piosenki trochę nie mając pojęcia o harmonii muzycznej, nie
mięliśmy też muzycznego doświadczenia. Bardzo dobrze wspominam ten okres
swojego życia, choć jeszcze wtedy nie wiedziałem i nie przypuszczałem, że
muzyka będzie towarzyszyć mi po dziś dzień.
Czy pamięta Pan swój pierwszy występ?
Mogę powiedzieć,
że takiego swojego pierwszego publicznego występu nie pamiętam. Owszem
przypomina mi się kilka m.in.: z zespołem Fresh, z którym grałem na przeglądach
kapel, festiwalach oraz mam w pamięci kilka koncertów z Time of Glory – zespołu
z Dębicy, w którym grał również Paweł Pasieka. Z nim kilka lat później po
dłuższej przerwie założyłem zespół Be Free. Były również jakieś solowe występy,
czasami gościnnie w jakimś większym przedsięwzięciu ale niestety głowa już nie
ta i pierwszy występ uleciał mi po prostu z pamięci.
Jak na przestrzeni lat zmieniał się u Pana poziom stresu? W jakim wieku był najsilniejszy i dlaczego? Jaki był Pana najbardziej stresujący występ?
Myślę, że poziom
stresu oraz jego objawy i skutki były bardzo różne na przestrzeni mojego
artystycznego życia. Inaczej przeżywałem występy będąc kilkunastolatkiem, może
wówczas człowiek był trochę bardziej spontaniczny, mniej zastanawiał się nad
tym co będzie, inaczej też objawiała się u mnie trema nieco później. Mogę też
powiedzieć, że bardzo różny wpływ na poziom artystyczny mojego występu miał
stres w różnych etapach mojego życia.
Inaczej też
wyglądał ten stres nieco później kiedy już na serio zająłem się muzyką. Zależał
on od bardzo wielu czynników. Na pewno na poziom stresu miało wpływ moje
przygotowanie merytoryczne do występu, np.: czy umiem tekst lub czy wszystko w
sferze muzycznej jest przygotowane. Oczywiście z biegiem lat, nabierając
doświadczenia scenicznego, w czym między innymi pomogła mi edukacja na studiach
muzycznych, lub współpraca z profesjonalistami, ten stres był mniejszy, może
też inaczej się objawiał. Na pewno fakt, że przez wiele lat współpracowałem z
artystami znanymi w polskim showbiznesie bardzo mi w panowaniu nad tremą pomógł.
Nauczyłem się też radzić sobie z nieprzewidzianymi sytuacjami podczas
koncertów.
W jaki sposób objawiał się u Pana stres?
Tak jak już
wcześniej wspomniałem, inaczej tremowałem się kiedyś, a inaczej dziś. Dawniej
trema była bardziej paraliżująca, chodziłem nerwowo przed występem, nie
potrafiłem się skupić i skutki bywały różne. Oczywiście standardowo pociły mi
się ręce i bywałem senny przed występem.
Teraz jest raczej
mobilizująca i uważam, że jest ona częścią występu. Wielu artystów twierdzi, że
bez tremy nie ma występu. Niektórzy też mówią (między innymi Alicja Majewska),
że tremę ma do dziś.
Do dziś
towarzyszy mi takie uczucie pewnego niepokoju, ekscytacji związanej z występem,
czy wszystko się uda, czy wszystko zagra tak jak należy. Z reguły po kilku
taktach trema mija i wtedy jest już tylko publiczność i ja. Dziś po prostu
trema mnie mobilizuje.
Jakie zna Pan sposoby radzenia sobie ze stresem? Które z nich najbardziej Panu pomagały?
Na pewno ważne
jest pozytywne nastawienie do danego występu, wiara w siebie, swoje umiejętności
no i oczywiście przygotowanie merytoryczne. Przykładam bardzo dużą wagę do
kwestii technicznej, staram się dobrze się przygotować do koncertu. Na pewno
trzeba być wyspanym i wypoczętym, generalnie pomaga mi też myśl, że publiczność
na mnie czeka i chce mnie usłyszeć. Na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat
artystycznych mogę powiedzieć, że energia która emanuje z artysty podczas
występu jest bardzo wyczuwalna przez publiczność. Więc na scenie trzeba być
pozytywnym, wówczas publiczność wysyła te same wibracje.
Jeżdżąc na różne konkursy i przeglądy z zespołem „Fresh”, zyskał Pan doświadczenie i nauczył się lepiej radzić sobie ze stresem? Mówi się, że im więcej występów tym łatwiej sobie z nim poradzić.
Jest w tym dużo
prawdy. Ilość występów oraz ich różnorodność ma na pewno wpływ na radzenie
sobie ze stresem, pod warunkiem, że wyciąga się jakieś konstruktywne wnioski po
każdym z nich. Od zawsze towarzyszy mi taka maksyma, że występ który za chwile
ma się odbyć jest teoretycznie moim ostatnim występem. Dlatego zawsze daję z
siebie możliwie jak najwięcej. Niezależnie czy jest to mały klub muzyczny, czy
duży koncert plenerowy.
Brał Pan udział w programie „Droga Do Gwiazd”, czy długo zastanawiał się Pan nad wzięciem udziału w tym programie? Jak Pan się czuł w trakcie jego trwania?
Miałem wtedy bodajże
19 lat, więc dysponowałem niezbyt dużym doświadczeniem jeżeli chodzi o wytęp
przed kamerą. To były czasy kiedy takich programów nie było zbyt wiele, ten w
którym wziąłem udział był bodajże pierwszym formatem w polskiej telewizji.
Decyzję podjąłem bardzo spontanicznie i szybko, być może nie byłem świadomy jak
w rzeczywistości wygląda taki występ lub też z czystej ciekawości. Oczywiście
podczas nagrań bardzo się denerwowałem, widok kamer, świateł trochę mnie
paraliżował. W takich sytuacjach człowiek stara się wypaść i zachowywać jak
najlepiej i niestety bardzo często wychodzi na odwrót. Traci się w ten sposób
pewną naturalność.
Podświadomie
jednak czułem, że to jest to co chcę w przyszłości robić, więc długo się nie
zastanawiałem i pojechałem na casting. Jak się później okazało była to słuszna
decyzja, ponieważ po występie i emisji w tv zadzwonił do mnie Paweł Marciniak z
Varius Manx z propozycją nagrania płyty z muzykami tego zespołu. Pojechałem do
Łodzi na nagrania i można powiedzieć, że od tego momentu uwierzyłem i
zrozumiałem, że muzyka będzie pasją mojego życia.
Czy nagranie płyty i generalnie piosenek oraz późniejsze prezentowanie swojej muzyki jest bardziej stresujące?
O ile pamiętam,
nagrywam regularnie w studiach muzycznych i produkcyjnych od 20 lat. Brałem
udział w wielu przedsięwzięciach płytowych, współpracowałem z wieloma
realizatorami i producentami muzycznymi więc z biegiem lat trema odeszła na
boczny tor. Wraz z nabraniem doświadczenia trema przerodziła się w pracę
twórczą. Nagrania studyjne, są dla mnie oprócz koncertów jedną z najbardziej
kreatywnych i ulubionych części tego świata artystycznego. Możliwość napisania
i tworzenia czegoś nowego to chyba kwintesencja tego o co nam chodzi będąc
twórcą.
Jak się Pan czuł dołączając do zespołu „De Mono”?
Z tym wiąże się
ciekawa historia… Dwa lata temu byłem na wakacjach na Jamajce i jak to na
wakacjach, chcąc odpocząć od świata staramy się zapomnieć o telefonach,
sprawach służbowych i zobowiązaniach. Tak też zrobiłem, zostawiając swój
telefon w pokoju hotelowym. Jednak któregoś dnia zrobiłem wyjątek i zabrałem
telefon na plażę, no i wtedy właśnie zadzwonił do mnie menadżer De Mono z
propozycją spotkania w Warszawie z Markiem Kościkiewiczem… zbieg okoliczności
czy intuicja?
W rozmowie
telefonicznej odpowiedziałem, że to na razie nie możliwe, na co Jarek, menadżer
był mocno zdziwiony…a ja mu na to, że to nie możliwe bo obecnie jestem na
Jamajce….śmialiśmy się później z tej rozmowy.
Dołączając do De
Mono byłem bardzo podekscytowany i szczęśliwy bo wszyscy w Polsce wiedzą co to
za zespół, jaką ma renomę i ile świetnych piosenek wylansował. Jedyną
niewiadomą jaka tliła się w mojej głowie była ta, że przyjdzie zmierzyć mi się
z repertuarem, który kojarzony jest z innym wokalistą no i jak przyjmie to
publiczność. Sprawa była o tyle trudna, że oprócz prób ze starym repertuarem
równolegle graliśmy koncerty i pracowaliśmy nad nową płytą. Muszę powiedzieć, że
ten okres był dla mnie mobilizująco – stresujący ale też dostałem wiatr w
skrzydła.
Pamięta Pan jakieś śmieszne wydarzenie ze swojej kariery, związane z występem?
Tak pamiętam wiele
takich sytuacji, ale chcę powiedzieć o jednej. Kilka lat temu grałem swój
solowy koncert w małej miejscowości na Podkarpaciu. Było to przy okazji dni
miasta. Wchodzimy na scenę, zespół gotowy, dym puszczony na scenę dla efektu i
ten dym…z jednej strony ograniczył moją widoczność a z drugiej strony przykrył
to co wykonałem. Chciałem wbiec na scenę, żeby efekt był bardziej spektakularny
i przez ten dym nie zauważyłem jakiegoś schodka. Przewróciłem się i wykonałem
ze dwa fikołki…ale dym zatuszował wszystko tak, że nikt nic nie zauważył. Swoją
drogą to koncert był udany i bisowaliśmy chyba ze dwa razy.
Czy doświadczył Pan krytyki i jak sobie z nią radził?
Uważam, że
krytyka tego co robimy jest niezbędna i każdy z nas powinien ją czasami
usłyszeć od kogoś lub popatrzeć na siebie z większego dystansu. To pomaga. Owszem
ja bywam krytykowany za swoją artystyczną działalność, ludzie słuchają mojej
muzyki, oglądają moje teledyski i często w internecie pojawiają się bardzo
różne komentarze. Krytyka powinna być pod warunkiem, że jest to krytyka
konstruktywna i wnosi jakiś ciekawy
punkt widzenia. Z krytyką radzę sobie dobrze i rzadko dotyka mnie osobiście.
Czy odczuwa Pan różnice w stresie podczas występu jako solista i z zespołem?
Kiedyś tak, teraz
nie. Owszem, występując solowo lub w duecie skupia się na sobie większą uwagę
widza, ale teraz nie odczuwam zbyt dużej różnicy z tytułu występu solo i z
muzykami towarzyszącymi.
Jest Pan również nauczycielem muzyki, czy jest lub było to dla Pana stresujące?
Pracuję jako
nauczyciel śpiewu już od piętnastu lat. Miałem i mam okazję uczyć dzieci,
młodzież oraz dorosłych, którzy prezentują bardzo zróżnicowany poziom
artystyczny. Każdy z nich też jest inny, ma inną osobowość i charakter. Będąc
nauczycielem śpiewu, oprócz wiedzy trzeba być też dobrym psychologiem. W mojej
praktyce bycia nauczycielem śpiewu to raczej nie ja się stresuję tylko pomagam
zwalczyć stres, który towarzyszy uczniowi. Bardzo często stres, brak wiary w
siebie i trema bardzo przeszkadza uczniowi w nauce tego nie łatwego instrumentu
jakim jest nasz głos. Bycie nauczycielem nie jest dla mnie stresujące lecz
raczej inspirujące i ciekawe. Bardziej skupiam się w tej pracy na kimś, a nie
na sobie. Tremę mam już za sobą.
Co uważa Pan za swój największy sukces?
Jeżeli tak to
można nazwać to moim największym sukcesem jest to, że jestem zdrowy, mam
kochającą żonę i mogę się realizować w muzyce. Uważam, że miałem to szczęście,
że kilka razy w życiu w odpowiedniej chwili trafiłem na ludzi, którzy byli i są
dla mnie autorytetami. To im zawdzięczam bardzo wiele.
Co najbardziej lubi Pan w wystąpieniach?
Myślę, że
najbardziej kocham występować na żywo i dla żywej publiczności, która daje mi
dużo energii. Ja oddaje im to samo czyli nawzajem się wypełniamy.
Co poradziłby Pan osobom, które zaczynają swoją przygodę z występowaniem i mają problem ze stresem?
Myślę, że nie ma
jednej metody jak sobie radzić ze stresem na scenie ale także w sytuacjach
codziennych (matura, egzamin). Myślę, że czym prędzej dana osoba znajdzie
przyczynę tego stresu, tym prędzej zminimalizuje go. Czasem pomaga w tym doświadczony
nauczyciel. Wielokrotnie rozmawiałem ze swoimi koleżankami i kolegami z branży
i proszę mi wierzyć każdy z nich ma trochę inną metodę na tremę. Ja ze swojego
doświadczenia mogę powiedzieć, że warto dobrze przygotować się do występu,
trzeba być dobrej myśli…mnie to pomaga.
Bardzo dziękuję
za udzielony wywiad i wiele cennych informacji :)
Komentarze
Prześlij komentarz