Elżbieta Niczyporuk
Nauczycielka z
pasją, wokalistka, dyrygentka i założycielka trzech chórów: Akademos, Akademos
Junior i Akademos Kids w Międzynarodowych Szkołach Paderewski w Lublinie.
Ukończyła z wyróżnieniem Wydział Artystyczny na Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej
w Lublinie. Nagrodzona między innymi Złotą Odznaką Polskiego Związku Chórów i
Orkiestr, Medalem Ministra Edukacji Narodowej, Medalem 700-lecia miasta Lublin. Zdobywczyni II miejsca w Ogólnopolskim Plebiscycie „Pedagog Roku”.
Jak zaczęła się Pani przygoda ze śpiewaniem?
Generalnie już w
przedszkolu, bo od zawsze uwielbiałam wszelkiego rodzaju występy solowe, takie
gdzie faktycznie mogłam sobie indywidualnie pośpiewać. W szkole - zawsze z
gitarą - byłam w pewnym sensie solistką i takim jakby leaderem. Wiesz, kto ma
gitarę ten ma władzę (śmiech!), ponieważ może narzucać tonacje, tempo itp. Później
przez cały czas, również na studiach śpiewałam sama dla siebie i wtedy właśnie zaczęła
się bardzo intensywna przygoda z chórem UMCS. Przez 5 lat to była głównie
chóralistyka i obserwowanie Pani Profesor Urszuli Bobryk podczas dyrygowania
oraz czerpanie wzorców z niej. Później jak skończyłam studia, to wyjechałam do
Stanów na kolejne 5 lat. Tam cały czas pracowałam jako nauczyciel, ale
śpiewałam również solowo, ponieważ miałam swój zespół, z którym występowaliśmy
na różnych imprezach. Występem dla mnie najważniejszym, który najbardziej zapamiętałam
był support przed Boney M. To było dla mnie bardzo miłe doświadczenie. Mieliśmy
też imprezy związane z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy, różnego rodzaju
bale charytatywne itd.
Czy pamięta Pani swój pierwszy występ? Co Pani wtedy czuła?
Tak, byłam
krasnoludkiem, miałam lat 3 i śpiewałam piosenkę o krasnoludkach mieszkających
pod grzybkiem (śmiech!). Stałam wtedy pod
wielkim, zrobionym z kartonu muchomorem. Pamiętam to nie tylko ze zdjęć, ale
gdzieś zapisało się to w mojej pamięci, jako mój pierwszy występ. Na pewno
czułam wtedy ogromną radochę, jednak nie pamiętam więcej emocji z tym
związanych, ponieważ byłam jeszcze naprawdę malutka. (Ja to ta, która kuca) 😄
Czy na początku odczuwała Pani jakiś stres podczas występów?
Myślę, że jako
dziecko nie, nie odczuwałam żadnego stresu. Stres mi się włączył mniej więcej w
wieku nastoletnim. Kiedy jest się nastolatką, to chce się wszystko zrobić na
jak najwyższym poziomie i wtedy z perspektywy tego, że chce się to zrobić
najlepiej - włącza się stres. Zresztą,
obserwuję to też u moich solistów, których uczę - im młodsze dziecko, tym mniej
się stresuje. W każdym kolejnym etapie rozwoju trema jest coraz większa. To jest
dla mnie zastanawiające, że dziecko, które od małego jest związane ze sceną i
tak w pewnym momencie zaczyna mieć gigantyczne problemy ze stresem.
W jaki sposób objawiał się Pani stres?
To zależy w jakich
sytuacjach. Jeżeli chodzi o grę na
pianinie, to drżenie i potliwość rąk. Myślę, że nie jest to nic nienormalnego,
dlatego, że bardzo wielu pianistów, wychodząc na scenę, ma ze sobą chusteczkę
do wytarcia dłoni. Jeżeli chodzi o wokal, to suchość w ustach, przyspieszony
oddech, drżenie rąk, czasami zdarzają się jakieś tekstowe luki w pamięci – jest
to oczywiście na tle nerwowym, ponieważ bardzo często znam tekst idealnie,
śpiewam go w nocy o północy, a potrafię na scenie w wyniku stresu zablokować się
i trafić na tzw. „czarną dziurę”.
W jaki sposób pozyskała Pani wiedzę na temat radzenia sobie ze stresem i czy może Pani podzielić się tą wiedzą?
Jako dyrygent
często uczestniczę w warsztatach, podczas których poruszany jest ten problem.
Mogę zdradzić kilka ćwiczeń, które mają pomóc w rozładowaniu stresu np. celowo
wywoływane napięcia mięśniowe przed wejściem na scenę po to, żeby później wszystko
spokojnie się odbarczyło. Ja jak wiem, że mam jakiś bardzo ważny występ, to piję
melisę, czasami potrzebuję odrobiny medytacji, uspokojenia oddechu, może
modlitwy… Po prostu gdzieś wewnętrznie się wtedy wyciszam i odzyskuję
równowagę, żeby oderwać myśli od tego co za chwilę ma się wydarzyć.
To są rzeczy, które Pani robi przed występem, a w trakcie jego trwania?
W trakcie występu
moim zdaniem, nie ma już żadnych metod. Po prostu nie można dopuścić do
sytuacji, że ma się taką tremę na scenie, która przeszkadza w dobrym występie. Oczywiście
nie jest to proste, ale można nad tym pracować. W przypadku kiedy pojawiała mi
się dziura tekstowa w pamięci - czyli coś co niestety zdarza się wcześniej czy
później każdemu artyście - po prostu zostaje tzw. „szycie” i zmyślanie tekstu
(śmiech!). Niedopuszczalne jest, żeby przestać śpiewać. Wtedy całej widowni
podajmy na tacy, że właśnie się pomyliliśmy i nie umiemy sobie z tym poradzić. Jeżeli
to jest konkurs to jury i tak wie, ale jeżeli to jest koncert, to można to
próbować ukryć. Można również napisać sobie tekst dużą czcionką i zostawić go
na podłodze przy jakimś głośniku (jeżeli jest oczywiście taka możliwość). Chyba,
że ktoś ci go zabierze, tak jak mi kiedyś niechcący zabrał mój kolega (śmiech!).
Wyszłam na scenę i byłam przekonana, że mam ukryty pod głośnikiem tekst, ale
niestety kartki już tam nie było… Później
oczywiście mnie za to przeprosił, ale faktem jest, że poziom mojego stresu w
momencie, kiedy tej kartki nie zobaczyłam wywindował o 200% (śmiech!).
W jaki sposób przygotowuje się Pani do występów i czy ilość powtórzeń danej piosenki ma wpływ na poziom stresu?
Tak, oczywiście
im mniej przygotowany jest numer, tym większy jest stres. Przede wszystkim, wchodząc
na scenę musimy wiedzieć, że przygotowałyśmy się na 200%. Wszystko się może
wydarzyć, „czarna dziura”, suchość w ustach i wiele innych sytuacji, ale musi
być w nas świadomość, że już nie dało się lepiej przygotować. Czasami zdarzało
mi się wychodzić na scenę nie do końca przygotowaną i wtedy zawsze wcześniej
czy później kończyło się to jakąś pomyłką.
Jak Pani traktowała i traktuje ocenę innych?
W tej chwili jest
już z tym znacznie lepiej niż kiedyś, potrafię przyjąć krytykę, jeśli jest ona
konstruktywna. Uważam, że każda porażka i dobra krytyka powinna być fundamentem
późniejszego sukcesu. Niestety spotykam się też ze słowami krytyki niekompetentnej
i wówczas tego nie akceptuję - bardzo ciężko jest mi się z nią pogodzić,
podobnie jak z niesprawiedliwym ocenianiem jurorów, czego niestety kilkakrotnie
doświadczyliśmy jako chór. To jest słabe i na taką krytykę nie zgodzę się nigdy.
Woli Pani występować przed mniejszą grupą znajomych osób, czy większą nieznajomych?
To jest bardzo
trudne pytanie, bo nie wiem czy faktycznie nie jest tak, że wolę przed wielką
grupą nieznajomych osób. Zdarzyło mi się ostatnio śpiewać dla jednej znajomej osoby,
a stresowałam się tak, jakbym śpiewała dla 500 osób…. Zupełnie nie rozumiałam
co się wtedy wydarzyło, nie mogłam trafić w struny gitary, głos mi drżał, zapomniałam
tekstu, w ogóle masakra (śmiech!). Tutaj faktycznie musiał zadziałać chyba jakiś
aspekt psychologiczny.
Jaka jest różnica w stresie między śpiewaniem, a dyrygowaniem?
Zawsze bardziej
się stresuje śpiewaniem, dlatego, że jestem przodem do publiczności, a kiedy
dyryguję to ich nie widzę (śmiech!). Po drugie ja czerpię mega energię z chóru,
często biją od chórzystów takie fajne emocje. Czasem zdarza się, że ja jestem
bardziej zestresowana niż chór i wtedy wystarczy jedno spojrzenie, w te jedne
oczy, które dają mi poczucie, że wiem po
co tam jestem.
Mówimy tutaj o wystąpieniach, ale Pani prowadzi również lekcje muzyki i próby chóru, jakie wtedy ma Pani odczucia?
Na lekcjach i na
chórze nigdy się nie stresuje i włącza mi się wtedy taka chęć profesjonalizmu
na najwyższym poziomie. Na próbach zawsze mam odpaloną w głowie lampkę, że
jeżeli ja nie będę profesjonalna, to chórzyści nie będą profesjonalni. W pewnym
sensie jest to jakieś czerpanie wzorców, bo dyrygent dla chórzysty musi być
wzorcem. Najlepiej gdyby był autorytetem i jako człowiek i jako dyrygent, ale
jest to oczywiście bardzo trudne.
Pamięta Pani jakieś śmieszne wydarzenie związane z wystąpieniem?
Najśmieszniejsze
wydarzenie, które pamiętam? Kiedy mała dziewczynka podczas dyrygowania zaczęła
łapać mnie za kolano i przykucać pod moimi nogami. Chórzyści wykazali się wtedy
profesjonalizmem na najwyższym poziomie, bo nie zaczęli się śmiać. A ja? Cóż,
błagałam w duchu rodziców dziecka, żeby wreszcie je zabrali…
Czy jest jakaś rzecz, którą Pani najbardziej lubi w śpiewaniu na scenie?
Dla mnie
najważniejsze zawsze były i są emocje. Emocje, które ja wkładałam w wykon -
bardzo się cieszę, jeżeli to jest dobrze przyjęte po drugiej stronie. Zdarzyło
mi się jednak, że raz podczas mojego występu kilka młodych osób na widowni
rozmawiało i była to dla mnie nieprawdopodobnie trudna sytuacja, bo nie mogłam
się na niczym skupić. Wiesz, kiedy dostaje się feedback w postaci rozmów z
widowni, to jest to bardzo demotywujące. Wtedy właściwie tylko czeka się na
koniec, żeby mieć to już za sobą.
Mając na uwadze Pani doświadczenie, co powiedziałaby Pani osobom, które dopiero zaczynają lub chciałyby zacząć przygodę ze śpiewaniem, jednak nie potrafią poradzić sobie ze stresem?
To jest znowu
bardzo trudne pytanie, dlatego, że trema jest zawsze kwestią indywidualną. Są
tacy, którzy mają tremę w kulisach, a wchodząc na scenę czują się jak ryba w
wodzie. Jak ktoś zaczyna swoją przygodę ze śpiewaniem, to chyba zaproponowałabym
mu, żeby miał do wszystkiego dystans. Również do tego, jak jest przez innych
oceniany, bo trzeba odróżnić krytykę od „hejtów”, których absolutnie nie akceptuję.
Ludziom, którzy zaczynają, powiedziałabym też, żeby śpiewali jak najwięcej - nawet w domu przed rodzicami.
Rodziców również trzeba poinstruować, żeby nie chwalili każdego wykonu tylko za
to, że robi to ich kochane dziecko, tylko jeżeli faktycznie im się coś nie
podobało, niech po prostu to powiedzą. To jest taka krytyka, którą dziecko
powinno dostać, jeżeli coś mu nie wyszło. Kolejna rzecz, to praktyka przed
lustrem, bo ludzie widzą cię na scenie tak, jak ty siebie widzisz w lustrze.
Patrzenie w lustro, obserwowanie swojej mimiki, mowy ciała jest bardzo pomocne.
Lustro nigdy Cię nie okłamie - jest do bólu szczere. Bardzo często należy też nagrywać
siebie i odsłuchiwać sprawdzając, czy na pewno wszystko wyszło mi dobrze i czy
mi się podoba to co słyszę. Jak mi się podoba, to już jest duża szansa, że innym
spodoba się również, ale jak mi się nie podoba, to na 100% nie spodoba się to
publiczności.
Już tak na koniec, spotkałam się z takim zdaniem, że stres może być motywujący i bardzo nam pomóc, co Pani o tym sądzi?
Jeżeli przygotowujesz coś przez wiele miesięcy,
to chcesz, żeby wszystko wyszło super. Stres się pojawia, ponieważ boimy się
tego, że te wszystkie godziny, dni, tygodnie, a nawet miesiące ciężkiej pracy muszą
zostać pokazane podczas jednego, krótkiego występu, jak najlepiej. Wejście na
scenę z perspektywy tego, że ja chcę to zrobić super, może poskutkować tremą,
działającą czasami demotywująco. Ale bywa i tak, że stres lub trema jest
motywująca - dostajemy wtedy speeda i wychodzimy na scenę z poczuciem: „Wiem,
że mam to zrobione idealnie i nic mi nie grozi”. Oczywiście takich sytuacji
jest niestety znacznie mniej... Właściwie, to dobrze, że trema towarzyszy nam
zawsze, bo to chyba oznacza, że wciąż nam zależy. Podobno jak nie ma tremy w
ogóle, to znaczy, że do naszych występów wkradła się rutyna, a przecież rutyna
zabija artystów. Życzę więc wszystkim artystom tej dobrej tremy - motywującej i
dodającej im skrzydeł.
Dziękuję bardzo za udzielony wywiad. Jestem pewna, że i ja i moi czytelnicy, skorzystają z porad w nim zawartych. 😊
Dziękuję bardzo za udzielony wywiad. Jestem pewna, że i ja i moi czytelnicy, skorzystają z porad w nim zawartych. 😊
Wspaniały wywiad i bardzo cenne rady dla każdego!
OdpowiedzUsuń